- Reklama -
czwartek, 21 listopada 2024
- Reklama -
Więcej
    Strona głównaBiznesACTA – nie taki diabeł straszny…

    ACTA – nie taki diabeł straszny…

    Skrót ACTA oznacza Anti-Counterfeiting Trade Agreement (umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrabianymi), jednakże nazwa ta może wprowadzać nieco w błąd, gdyż w istocie ACTA w przeważającej mierze dotyczy naruszania praw własności intelektualnej w ogólności, nie koncentrując się jedynie na kwestiach podróbek, a więc towarów oznaczanych znakami towarowymi innych producentów.

    ACTA jako umowa międzynarodowa wejdzie w życie po jej ratyfikacji przez minimum 6 państw. Do procesu ratyfikacji ACTA stosuje się postanowienia Konwencji wiedeńskiej o prawie traktatów. Stroną umowy ma być też Unia Europejska. Z uwagi jednak na fakt, że część materii objętych ACTA nie należy do kompetencji UE przyznanych jej w traktach, a na mocy art. 5 ust. 2 Traktatu o Unii Europejskiej wszelkie kompetencje nieprzyznane UE pozostają przy państwach członkowskich, także poszczególne państwa będące państwami członkowskimi zostały zaproszone do podpisania i ratyfikowania ACTA.

    ACTA zredagowana została przez prawników amerykańskich z uwzględnieniem zasad legislacji typowej dla systemów prawa anglosaskiego, wobec czego analiza tekstu umowy dla prawników kontynentalnych jest zadaniem trudnym i może prowadzić do wielu wątpliwości i rozbieżności. Razi także ogólność postanowień umowy, liczne zastrzeżenia w postaci „braku uszczerbku” dla przepisów krajowych oraz wprowadzanie postanowień fakultatywnych, a więc takich, których wprowadzenie zależne jest w całości od woli danej strony umowy. Lektura ACTA wskazuje niewątpliwie, że duża część jej postanowień to swego rodzaju postulaty, które mają być dopiero wprowadzane do porządków krajowych przez poszczególne państwa – strony umowy. Należy zwrócić także uwagę, że ACTA w art. 3 jednoznacznie wskazuje, że jej postanowienia nie naruszają regulacji wewnętrznych, dotyczących praw własności intelektualnej. Ponadto, ACTA w zamierzeniu stanowić ma uzupełnienie regulacji zawartych w porozumieniu w sprawie Handlowych Aspektów Praw Własności Intelektualnej (TRIPS) z 1994 r., stanowiącego załącznik do porozumienia w sprawie utworzenia Światowej Organizacji Handlu. Polska jest stroną porozumienia TRIPS od 2000 r. Poza faktycznie budzącym wiele wątpliwości trybem prac nad tekstem ACTA, kilka kontrowersyjnych postanowień umowy wzbudziło duże emocje po opublikowaniu tekstu umowy.


    Obowiązek dostarczania dowodów na własną niekorzyść?

    Kontrowersyjny jest z pewnością artykuł 11 ACTA wskazujący, że „winna zostać zagwarantowana możliwość nakazania przez (…) organy sądowe sprawcy naruszenia lub osobie, którą podejrzewa się o naruszenie, na uzasadniony wniosek posiadacza praw, przekazania posiadaczowi praw lub organom sądowym, przynajmniej dla celów zgromadzenia dowodów, stosownych informacji”. Sformułowanie to przez niektórych obserwatorów nazwane zostało odstępstwem od znanej prawu karnemu zasady zakazu dostarczania dowodów na swoją niekorzyść.

    Warto jednak zwrócic uwagę, że, po pierwsze, przepis ten wskazuje, że może to nastąpić jedynie w drodze przewidzianej w ustawach lub przepisach wykonawczych. Po drugie, zapis ten dotyczy naruszeń cywilnoprawnych, a nie karnych. Po trzecie wreszcie podobne rozwiązanie w postaci tzw. roszczenia informacyjnego z art. 80 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych funkcjonuje w polskim porządku prawnym już od wielu lat. Trzeba także zauważać racje strony przeciwnej, a więc osób, których prawa zostały naruszone, że tego rodzaju instrumenty prawne służą wskazaniu osoby ewentualnego naruszyciela, dzięki czemu stanowiska stron mogą zostać zweryfikowane w toku procesu przed niezawisłym sądem. Powyższa regulacja nie stanowi więc rewolucji w polskim porządku prawnym oraz, wbrew pozorom, nie zmienia praw stron postępowania.


    Rozszerzenie penalizacji?
    Artykuł 23 ACTA traktuje o przepisach karnych, co, zdaniem niektórych obserwatorów, prowadzi do rozszerzenia penalizacji niektórych typów czynów zabronionych. ACTA jednoznacznie wskazuje, że represja prawnokarna winna odnosić się do czynów będących „piractwem na szeroka skalę”. Niestety nie sposób znaleźć w treści umowy definicji tego pojęcia. Akt stanowi natomiast że „działania na skalę handlową obejmują przynajmniej działania prowadzone jako działalność handlowa w celu osiągnięcia bezpośredniej lub pośredniej korzyści ekonomicznej lub handlowej”. Należy się zgodzić, że takie niedookreślenie nie powinno mieć miejsca w regulacjach dotyczących prawa karnego. Warto zwrócić natomiast uwagę, że już obecnie polskie przepisy przewidują penalizację czynów zabronionych w zakresie praw własności intelektualnej. Polski ustawodawca rozróżnia także czyny „zwykłe” i czyny będące typem kwalifikowanym, popełnione w celu osiągania stałego źródło dochodu lub prowadzenia działalności. Lektura ACTA wskazuje, że czyny, o których mowa w porozumieniu, bliższe są typom kwalifikowanym w obecnie obowiązujących przepisach, co z kolei prowadzi do konkluzji, że w chwili obecnej polski ustawodawca przewiduje penalizację szerszą aniżeli wymagana przez porozumienie.

    Drugą ważną kwestią jest regulacja art. 23 ust. 3 ACTA, zgodnie z którym każde państwo będące stroną umowy może penalizować czyny polegające na nagrywaniu filmów podczas seansów kinowych. Regulacje takie, które z pewnością prowadzić będą do rozszerzenia penalizacji, są jednak dla stron umowy fakultatywne. Wyłącznie od polskiego ustawodawcy zależy, czy wprowadzi je do porządku prawnego. Ważne jest także, aby zrozumieć, że również bez podpisania ACTA polski ustawodawca mógłby dokonać takiej penalizacji. Jedynym dostrzegalnym zagrożeniem jest tutaj ewentualna presja pozostałych państw sygnatariuszy ACTA i określonych lobby na polskie władze w celu dokonania interwencji ustawodawczej. W obecnym brzmieniu ACTA nie stanowi więc samo w sobie rozszerzenia represji karnej w polskim porządku prawnym.

    Nowe zasady w Internecie – czy dojdzie do cenzury Internetu?

    Zapisem ACTA, który wzbudza chyba najwięcej kontrowersji jest art. 27 dotyczący dochodzenia roszczeń i egzekwowania praw w środowisku cyfrowym. Przepis ten ma na celu ujednolicenie zasad ścigania naruszeń praw własności intelektualnej w sieci i wprowadza niejako podwaliny pod przyszłe regulacje środowiska cyfrowego.

    Aby dobrze zrozumieć nie tylko same zapisy, ale i ich rzeczywiste konsekwencje, należy w pierwszym rzędzie odnieść się do zasad ochrony praw autorskich obowiązujących w środowisku cyfrowym.

    Idea Internetu zakłada szerokie udostępnianie i ściąganie danych. O ile pomysłodawcy tego wynalazku sądzili, że będzie mieć on zastosowanie do wysyłania i odbierania danych przeznaczonych do indywidualnych odbiorców, lub też udostępniania danych naukowych lub publicznych, o tyle obecnie medium to jest szeroką platformą udostępniania danych dla nieograniczonego kręgu adresatów. Takie uzależnienie samej działalności Internetu od dostępności i możliwości powielania danych, powoduje że jest to obecnie medium najbardziej zależne od zasad wykorzystania praw własności intelektualnej i jednocześnie jest to największe wyzwanie dla doktryny tego prawa. Przez lata bowiem zasady korzystania  z wytworów pracy intelektualnej były stosunkowo niezmienne. Zasady zaś obrotu utworami (a właściwie prawami autorskimi do nich) były takie same dla mediów drukowanych jak i przekazów radiowych i telewizyjnych. Dostęp do poszczególnych dzieł był zwykle udzielany przed podmioty zinstytucjonalizowane, łatwe do „namierzenia”, a zatem też do pociągnięcia do ewentualnej odpowiedzialności w przypadku dojścia do jakichkolwiek naruszeń.

    Dopiero pojawienie się nowego medium – Internetu – które oparte jest na anonimowości, spowodowało konieczność redefiniowania zasad odpowiedzialności i wskazało na znaczące luki w obecnym systemie. Przede wszystkim należy wskazać, że odmiennie niż w przypadku pozostałych mediów, co do zasady, zapoznanie się z utworem w Internecie zakłada konieczność jego powielenia i ściągnięcia na własny komputer (w formie pliku umożliwiającego jego dalsze odtwarzanie lub w formie kopii zapasowej). Dodatkowo, w przypadku rozpowszechnienia w Internecie, nie ma często praktycznej możliwości określenia podmiotu, który udostępnił dany plik i umożliwił jego skopiowanie.


    Dlatego też powstało pytanie, czy istnieje możliwość ścigania podmiotów udostępniających pliki w Internecie oraz jak określić osobę naruszyciela?
    Na wątpliwość tą odpowiedzią miał być właśnie art. 27 ACTA. Czytamy w nim, że: „Strona może, zgodnie ze swoimi przepisami ustawodawczymi i wykonawczymi, zapewnić swoim właściwym organom prawo do wydania dostawcy usług internetowych nakazu niezwłocznego ujawnienia posiadaczowi praw informacji wystarczających do zidentyfikowania abonenta, którego konto zostało użyte do domniemanego naruszenia, jeśli ten posiadacz praw złożył wystarczające pod względem prawnym roszczenie dotyczące naruszenia praw związanych ze znakami towarowymi, praw autorskich lub pokrewnych i informacje te mają służyć do celów ochrony lub dochodzenia i egzekwowania tych praw. Procedury są stosowane w sposób, który pozwala uniknąć tworzenia barier dla zgodnej z prawem działalności, w tym handlu elektronicznego, oraz, zgodnie z prawodawstwem Strony, zachowuje podstawowe zasady, takie jak wolność słowa, sprawiedliwy proces i prywatność.”

    Zgodnie z tym przepisem, państwa – sygnatariusze ACTA mogą, ale nie muszą, zapewnić w swoim systemie prawnych środki nakładające na internet service providera  obowiązek udostępnienia danych podmiotu, z którego konta doszło do naruszenia. Jako, że jest to kolejny przepis dyspozytywny (który wskazuje, co państwo może, ale nie musi zrobić) należy uznać, że ma on na celu niejako wskazanie ścieżki, która może zostać wykorzystana przez państwa w celu umożliwienia dochodzenie roszczeń od internetowych naruszycieli.

    Na uwagę zasługuje, że obowiązek państwa do wprowadzenia regulacji, pozwalających na określenie osoby naruszającej czyjeś prawa w internecie został nałożony na państwa także przez Europejski Trybunał Praw Człowieka. W wyroku z 2008 roku Trybunał wprost stwierdził, że państwa są zobligowane do dostarczenia obywatelom narzędzi umożliwiających określenie danych podmiotu, naruszających za pośrednictwem Internetu dobre imię lub cześć osoby. Prawo do poznania osoby naruszyciela (co jest konieczne dla pociągnięcia go do odpowiedzialności) wywiedzione zostało z prawa do sądu, które gwarantuje każdemu sądową ochronę jego praw. Mimo, że wskazany wyrok dotyczy ochrony dóbr osobistych istnieje możliwość zastosowania go także do naruszenia praw własności intelektualnej. Skoro bowiem częścią prawa do sądu jest prawo do dochodzenia swoich roszczeń przed sądem, nie ma znaczenia, czy chodzi o roszczenia wynikające z naruszenia dóbr osobistych czy też naruszenia praw własności intelektualnej.
    Reasumując, już w 2008 r. wszystkie państwa – sygnatariusze Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności musiały liczyć się z koniecznością zagwarantowania obywatelom środka umożliwiającego uzyskanie informacji o osobie odpowiedzialnej za naruszenie.

    Art. 27 ACTA stanowi więc jedynie próbę wskazania, jak takie narzędzie ma wyglądać. W czasie prac nad konwencją poszukiwano podmiotu, który w całym procesie udostępniania utworów w Internecie najczęściej będzie miał kontakt z osobą korzystającą z konta. Bezsprzecznie osobą taką jest service provider, który udostępnia dane konto abonentowi, a więc podpisuje z nim umowę. Istnieje zatem domniemanie, że zna on dane abonenta. Dlatego też logiczne wydaje się być rozwiązanie pozwalające podmiotowi, którego prawa naruszono uzyskanie danych osoby, na którą zarejestrowane zostało konto, z którego doszło do naruszenia.

    Dodatkowo istotne jest, że takie narzędzia są już szczątkowo obecne w polskim prawie. Zgodnie z art. 80 prawa autorskiego i art. 2861 Prawa własności przemysłowej, osoba, której prawa zostały naruszone może żądać od osoby innej niż naruszający informacji koniecznych do określenia pochodzenia i sieciach dystrybucji towarów naruszających prawa. Wskazane roszczenie skierowane jest także do podmiotu, który bezpośrednio nie narusza praw uprawnionego, jednak może mieć informacje o naruszeniu.

    W naszej ocenie już w tej chwili procedury opisane w tych polskich przepisach mogą być stosowane również do określenia osoby naruszyciela, a więc mogą też posłużyć w celu uzyskania od Internet providera danych osoby, z której konta dochodzi do naruszenia.
    Regulacje, o których mowa w art. 27 ACTA nie są zatem czymś nowym polskiemu prawu, maja jedynie za cel sprecyzowanie i niejako dookreślenie obowiązujących procedur oraz ostateczne wyeliminowanie problemów z określeniem osoby naruszyciela.
    Odpowiadając na możliwe zarzuty, że regulacje te naruszają prawo do anonimowości w Internecie, należy wskazać, że przywilej ten nie przysługuje podmiotom naruszającym prawo. Przenosząc sytuację udostępniania plików w Internecie na gruntu życia w tzw. „realu” można powiedzieć, że również złodziej nie może się zasłaniać prawem do prywatności w momencie próby przeszukania go przez policję.

    Podobnie za nieuzasadnione należy uznać wątpliwości dotyczące zwrotu: „zapewnić swoim właściwym organom prawo”. Wskazanie to interpretowane jest przez niektórych jako zbytnie rozszerzenie kompetencji organów państwowych. Interpretacja taka jest niezgodna jednak z podstawowymi zasadami ACTA. W preambule wskazano bowiem, że wszelkie postanowienia umowy muszą być interpretowane zgodnie z porządkiem danego państwa. Skoro zatem w Polsce podobne kwestie (roszczenie informacyjne) zostały przekazane kompetencji sądów, również i to uprawnienie powinno być złożone przez ustawodawcę na ich ręce. Jako, że sądy są władzą niezawisłą, której celem jest wymierzanie prawa, wyposażenie ich w przedstawione powyżej kompetencje nie narusza praw obywateli.

    Na zakończenie należy obalić ostatni mit związany z art. 27 ACTA, a dotyczący tzw. dozwolonego użytku. ACTA nie precyzuje pojęcia „dozwolonego użytku”, nie oznacza to jednak, że instytucja ta musi zostać wykreślona z ustawodawstwa państw – sygnatariuszy. Wręcz przeciwnie, ACTA musi być interpretowana i implementowana w zgodzie z dotychczasowym porządkiem prawnym państw stron, co zakłada, że w państwach przewidujących dozwolony użytek praw autorskich, nie ma powodu do uchylenia tej instytucji. Oczywiście nawet już teraz nie ma przeszkód, aby ustawodawca „skasował” dozwolony użytek, jednak nie jest to wymagane przez ACTA.Reasumując, ACTA stanowi jedynie niejako wskazówki dla państw – sygnatariuszy, jak można uszczelnić zasady ochrony praw własności intelektualnej w Internecie, nie wprowadza jednak zmian ani zapisów, które byłby rewolucyjne lub znacząco odbiegały od zasad ochrony praw własności intelektualnej, obowiązujących w Polsce obecnie.

    Należy zatem podzielić stanowisko części komentatorów, że większość niepokojów społecznych związanych z ACTA wynika tak naprawdę z braku dialogu społecznego wokół tej umowy, oraz z faktu, że dotyka ona sfery życia dotychczas postrzeganej jako wolna i anonimowa (czyli komunikacji w Internecie). Łącząc to z faktem, że większość użytkowników Internetu to ludzie młodzi, często negatywnie nastawieni do władzy państwowej, w których interesie nie leży ochrona własności intelektualnej (gdyż osobiście nie czerpią z jej wykorzystywania dochodów), nie dziwi ostry sprzeciw społeczny przed zapisami wskazanego aktu. ACTA postrzegane jest bowiem jako zamach na prawa jednostki, mimo, że nie jest to jej celem, gdyż w rzeczywistości jedynie potwierdza ona zasady ochrony praw własności intelektualnej.


    Zespól Chabasiewicz Kowalska i Partnerzy

    Katarzyna Orzeł, aplikant radcowski
    Mateusz Stankiewicz, aplikant radcowski

    POWIĄZANE ARTYKUŁY
    - Reklama -

    NAJPOPULARNIEJSZE