Przy zarobkach wynoszących 3000 zł miesięcznie, zakładając pracę przez 40 lat i roczną stopę zwrotu z inwestycji w OFE na poziomie 3,5% powyżej inflacji, na koncie emerytalnym zgromadzonych zostanie około 100 tys. dzisiejszych złotych. Kwota ta ma zostać wykorzystana do zwiększenia emerytury. Problem polega jednak na tym, że twórcy reformy emerytalnej z 1999 roku nie sprecyzowali, kto ma się tym zająć. Ponieważ do końca tego roku kwestia ta musi zostać uregulowana, ostatnio na nowo rozgorzała dyskusja w tej sprawie.
Dlaczego nie ZUS?
Z pozoru wydaje się, że nie ma właściwie o czym mówić. Skoro bowiem ZUS i tak będzie wypłacał emerytury z I filaru, czemu nie miałby za jednym zamachem wypłacać też świadczeń z OFE? Takie stawianie sprawy jest jednak mylące. Nie chodzi przecież o to, kto ma robić przelewy i ewidencjonować emerytów. Problem nie jest techniczny, tylko ekonomiczny. W dyskusji na temat wypłat emerytur z OFE istotą sprawy jest to, komu powierzyć zadanie zamiany przykładowych 100 tys. zł na wypłacane w odstępach miesięcznych świadczenie.
ZUS oczywiście mógłby podjąć się tego zadania. Wyglądałoby to następująco. Najpierw państwowy ubezpieczyciel przyjąłby zgromadzony kapitał i spożytkowałby go na wypłatę bieżących świadczeń. Następnie wpisałby świeżo upieczonego emeryta na swoją listę płac i wypłacał świadczenie. Jak? Korzystając ze składek osób pracujących oraz z pieniędzy kolejnych roczników byłych członków OFE.
Kwotę przekazywaną w takiej sytuacji przez ZUS łatwo obliczyć. Powstaje ona z podzielenia kapitału przez liczbę miesięcy, w trakcie których statystyczny emeryt będzie pobierał świadczenie. Przy obecnej długości życia i wieku emerytalnym na poziomie 67 lat, miesięcy tych jest 192. W efekcie otrzymujemy kwotę 540 zł miesięcznie. Wartość świadczenia z ZUS jest dodatkowo zwiększana co roku o inflację oraz 20% realnego wzrostu płac. Państwowy ubezpieczyciel gwarantuje więc nie tylko zachowanie siły nabywczej, ale także wzrost świadczenia o około 0,5% rocznie (przy założeniu realnego wzrostu płac na poziomie 2,5%). Emerytura wysokości 540 zł rosnąca w tym tempie odpowiada stałemu świadczeniu o realnej wielkości na poziomie 560 zł.
Co na to konkurencja?
Czy oferta państwowego ubezpieczyciela może zostać przebita? Wydaje się, że nie powinno to stanowić trudności. Nawet gdyby mieć do dyspozycji wyłącznie bezpieczne instrumenty oprocentowane tak jak dziesięcioletnie obligacje skarbowe (ich oprocentowanie obecnie wynosi 1,5% w skali roku powyżej inflacji), można by przedstawić emerytom lepszą ofertę. Dożywotnia emerytura z kapitału na poziomie 100 tys. złotych wyniosłaby w takich warunkach 602 zł miesięcznie, czyli o 7,5% więcej niż to, co oferuje ZUS.
Gdyby jednak cała korzyść z wypłaty poprzez prywatną firmę ubezpieczeniową sprowadzała się do owych 7,5% różnicy, sprawa nie wzbudzałaby aż takich emocji. Być może nawet lepiej byłoby pozostawić cały proces w rękach ZUS, by nie mnożyć zbędnych kosztów związanych choćby z akwizycją emerytów przez różne towarzystwa ubezpieczeniowe. Zasadniczy argument przeciwko powierzeniu zadania wypłat państwowemu ubezpieczycielowi jest moim zdaniem inny.
Ukryte ryzyko ZUS
Jestem przeciwnikiem przenoszenia środków z OFE do ZUS na koniec okresu oszczędzania przede wszystkim dlatego, że nie wierzę w to, iż państwowy ubezpieczyciel dotrzyma swoich zobowiązań. Ponieważ sytuacja demograficzna prawdopodobnie dalej będzie się pogarszać, zobowiązania ZUS będą nadal większe niż wpływy ze składek. Rząd, by nie dopłacać ciągle z budżetu, podejmie w końcu kroki zmierzające do zbilansowania systemu. Z taką sytuacją mieliśmy już do czynienia w zeszłym roku – zmniejszono wartość przyszłych zobowiązań, podnosząc wiek emerytalny. Nie jest to jednak jedyny sposób bilansowania systemu – można równie dobrze obniżyć tempo waloryzacji bieżących emerytur lub wręcz zmniejszyć ich wartość. W zależności od tego, który wariant zostanie wybrany, kosztami nierównowagi w systemie emerytalnym obciążane jest pokolenie najmłodsze, średnie lub najstarsze. To, że w zeszłym roku padło na młodych, nie oznacza, że zawsze tak będzie.
Powierzenie środków zgromadzonych w OFE (po zakończeniu okresu oszczędzania w funduszach emerytalnych) prywatnym firmom uważam więc za rozwiązanie bezpieczniejsze dla przyszłych emerytów. Dożywotniej renty wykupionej w towarzystwie ubezpieczeniowym państwo nie może łatwo odebrać ani ograniczyć – byłoby to równoznaczne z grabieżą prywatnych oszczędności i łamałoby konstytucję. Wycofanie się z zaciągniętych zobowiązań przez ZUS nie ma zaś takiego charakteru. Nasze oszczędności są zatem bezpieczniejsze poza ZUS.
Jest jeszcze inny argument przeciw powierzaniu wypłat z OFE państwowemu ubezpieczycielowi. Otrzymywanie emerytury z I i II filaru, z rąk tej samej instytucji zamazuje ważną granicę między oszczędnościami a obietnicami państwa. Wyraźne rozróżnienie między częścią kapitałową a systemem z ZUS jest konieczne, jeśli społeczeństwo ma widzieć sens tego, że część składki emerytalnej jest realnie inwestowana. Jeśli będzie wyraźnie widać, że opłacało się oszczędzać w OFE, przyszłe rządy natrafią na silny społeczny opór wobec ewentualnych pomysłów likwidacji systemu.
Maciej Bitner
Główny Ekonomista Wealth Solutions