Po wejściu w życie nowych regulacji, a wszystko na to wskazuje, rolnicy nabędą prawo do korzystania z ziaren odpowiednio przystosowanych do celów, jakie chce się osiągnąć w uprawie danej rośliny. Niemniej jednak, skorzystanie z takiego prawa będzie wymagało wcześniejszego zgłoszenia do właściwego wojewódzkiego inspektora ochrony roślin i nasiennictwa (termin na to ma wynosić 3 miesiące). Brak zgłoszenia wniosku, co do chęci uprawy GMO będzie obłożony karą pieniężną w wysokości do 5 000 zł za każdy „bezprawny” hektar roślin genetycznie modyfikowanych. Widać zatem, że ustawodawca chce rozciągnąć pełną kontrolę nad tym, co polski rolnik zamierza uprawiać na własnym polu. Nie zapomniano jednak o tych, którzy sprzeciwiają się GMO, a jest ich jednak dosyć spora ilość. Aby nie dopuścić do mieszania się roślin genetycznie zmodyfikowanych z roślinami naturalnymi, które będą rosły w bliskim sąsiedztwie (np. w granicach tych samych działek uprawnych), prawo przewiduje możliwość wniesienia sprzeciwu do właściwego inspektoratu ochrony roślin. Tym samym ustawodawca przewidział możliwość wstrzymania upraw GMO. Praktyka może okazać się jednak zupełnie inna, ponieważ nieuzasadniony odpowiednio sprzeciw nie zostanie w ogóle rozpatrzony albo będzie oddalony, a rolnik chętny do uprawy GMO nabędzie do tego prawo. Polska jest jednym z nielicznych państw europejskich, które decydują się na wprowadzenie GMO. Przykładowo tylko Norwegia, Niemcy, Grecja, Francja, czy Węgry są krajami, które zakazały uprawy roślin genetycznie modyfikowanych na obszarach ich krajów. Może zamiast wprowadzać „na szybkiego” przepisy regulujące GMO, powinniśmy zastanowić się nad wpływem takich roślin na nasze codzienne życie i zdrowie – szczególnie, gdy inne kraje o GMO nie chcą w ogóle słyszeć. Lepsze jest bowiem wrogiem dobrego i nie zawsze to co doskonałe może z powodzeniem zastąpić samą naturę.